Majówka w tym roku była długa i piękna. Ech. Byliśmy na podkarpackiej ziemi i tam zostawiliśmy nasze małe Kulki, aby w ciszy i spokoju spędzić dwie noce i dwa dnie 🙂 Chcieliśmy się koniecznie wybrać do Azji… Indie były w planach ale, że loty jeszcze do tych odległych krain trwają zbyt długo, to znaleźliśmy trochę orientu bliżej nas. I tak zawitaliśmy w Beskid Masala, który znajduje się w Dolinie Ropki, tam gdzie łączą się dwa potoki.
Asia i Jacek to cudownie uśmiechnięci ludzie! Od pierwszych chwil wydaje ci się, że znacie się od dawna. Stworzyli, jak to nazywają ChateKlimatę, z tęsknoty za orientem. I faktycznie nie będziecie przypuszczać, że z pozoru zwykły dom mieści tak cudowne wnętrza. My zamieszkaliśmy w indosypialni Jata Rani. Och! Powiem wam, że wanna w pokoju to jest coś! Jak już sobie pośpicie do woli, to możecie się udać na śniadanie. I będziecie się rozpływać. Masalscy podobno bronili się przed weganami i tym podobnymi istotami, ale tak cudownie robią te vege smakołyki, że spokojnie po nawet krótkim pobycie u nich zechcecie pozostać na diecie roślinnej! Kolacje, rzecz jasna, też można spożyć. Być może będzie to pyszny barszcz, a być może traficie na cudowną pokrzywową zupę. Kto wie, oni potrafią zaszaleć.
My podczas naszego pobytu trafiliśmy też na wspaniałe towarzystwo. To pewnie zasługa dobrej energii tego domu, który przyciąga fajnych ludzi 🙂
Jak już wyjdziemy z chaty, a jest ciężko opuścić to przytulne wnętrze to Jacek na pewno zarekomenduje nam jakiś ciekawy szlak na spacer lub dłuższą wędrówkę. My, mało doświadczeni wędrowaniem w tym sezonie postanowiliśmy się wybrać do Wysowej, na piwko. Poszliśmy tam nieco naokoło – przez Hańczową. Widoki cudowne, kojące, taki spacerek dolinami. Po drodze można pooglądać również bobrowiska, choć bobra nie zobaczyliśmy. W Wysowej idźcie do Starego Domu Zdrojowego wypić to upragnione piwko (oczywiście pijalnia wód mineralnych też zalecana) i posilić się przed dalszą drogą. Bo spacer ten zajmie kilka godzin, co prawda kilometrów tylko 15… ale nasze rozleniwione nogi poczuły ten spacer… Nie ma jednak jak wrócić zmęczonym, szczęśliwym do naszego Wiochotelu i napić się zimnego prosecco. Okazuje się, że ten włoski napój cudownie chłodzi również w naszym Beskidzie w duchu orientu. Hmmm fusion 🙂 Kto nie był jeszcze w Beskidzie Niskim powinien nadrobić koniecznie, a jeśli przy okazji ma smaka na orient, to Beskid Masala jest idealnym wręcz dopełnieniem.
Eee tam, eeee tam, ta masala to nie żaden cymes, tylko taka sobie chata z zamiarem na doprawianie po hindusku, bo pikantności i smaków innych niż ziele angielskie i liść bobkowy w życiu naszym nie ma. A jak już dosmaczają, to najwyżej zwykłe solenie i pieprzenie, przy czym to drugie, to nie w materii (a właściwie niematerii) prokreacji, a banału codzienności serwowanej przez reprezentantów i trybunów suwerena (słowo ostatnio modne i reanimowane przez kaczystów). Serwują z wszystkich tub propagandy konglomerat pieprzu (i tu go mamy!) z dżemem. Czyli jeden pieprzy, reszta drzemie. No więc gospodarze Masali podjęli się doprawienia szarej rzeczywistości na swoim odcinku. Dzisiaj , żeby życie uczynić weselszym można: oglądać głupie kabarety ludowe, albo wybrać się w Beskid Niski, zwany w w Ropkach Indyjskim. Można jeszcze kilka innych rzeczy (np. kupić sobie nowego i-phone’a i nazajutrz już marzyć o następnym modelu itd. itd.) A że uśmiechnięci gospodarze są, to dlatego, że takie Ludzie jak Kulki robią Masali dobrze, już wysiadając z auta się chichoczą od ucha do ucha. Innymi słowy nie ma dymu bez ognia, albo uśmiechu bez dobrej energii. A w ogóle obiecujemy, że następnym razem się poprawimy. Dziękujemy, miejcie się dobrze, namaste swojskie ślemy, Masalscy
No i jak Was nie kochać ?! Namaste!
Ja to lubię wolę taki pokój w chatce niż noc w hotelu 🙂