Czytając o Apulii, za każdym razem widzieliśmy informację o pobliskiej Materze. Wpisaliśmy więc ją do naszego planu.
Matera, choć leży godzinę drogi od Bari, nie należy już do Apulii, a do Bazylikaty. Szczyci się tym, że stała się scenografią do filmu „Pasja” Mela Gibsona. Historia tego miasta jest nieco smutna i były czasy, kiedy Włochy się go wstydziły, a nawet nie miały pojęcia co dzieje się w tym miejscu na południu kraju. Gdy cały kraj się mocno rozwijał i szedł do przodu, w Materze czas się zatrzymał.
Pierwsi mieszkańcy przybyli tu już w Paleolicie. Wg historyków to najbardziej spektakularny przykład osadnictwa jaskiniowego w Europie. Zabytkowa część Matery to dzielnica Sassi, starsza Sasso Caveoso i nowsza Sasso Barisano. Domy to wykute w skale groty, które powstały w wąwozie Gravina. Jeszcze w latach 50-tych XX wieku w Sassi ludzie mieszkali w skandalicznych warunkach bez prądu, kanalizacji, razem ze zwierzętami. W 1954 rząd włoski zdecydował się przymusowo wysiedlić ludność do nowo wybudowanych mieszkań. Czy wyniknęły z tego jakieś korzyści? To już warto poczytać w innych źródłach. W 1993 roku Matera została zauważona i wpisana na listę dziedzictwa UNESCO. I zaczęła się turystyczna historia tego miejsca.
My o historii już nie będziemy pisać. Znajdziecie lepsze źródła w Internetach 🙂
Przyjechaliśmy do Matery i zostawiliśmy auto w nowej części miasta. Nasza gospodyni Francesca odebrała nas i zawiozła do naszego lokum w starej części. Niby wiedzieliśmy czego się spodziewać, a jednak jadąc drogą w dół nagle przenieśliśmy się do innego świata! Od razu wiedzieliśmy, że dobrą decyzją było pozostanie tu na noc.
Za radą Francesci wózek zostawiliśmy w aucie, ale jednak da się pochodzić po Materze po płaskim 🙂 Główna ulica miasta – znajduje się tu sporo sklepów i kawiarni – pnie się nieco w górę, ale jest płaska. Spokojne można obejść Sassi dookoła. Idziemy wzdłuż kanionu, a chłopcy wynajdują w murze… ślimaki. I tak do tej pory Matera kojarzy nam się właśnie ze ślimakami.
Nie potrafię tego nazwać do końca, ale jak zapadał zmierzch to Matera miała trochę smutku w sobie. A może to ta kamienna surowość albo wąwóz wzdłuż którego szliśmy. W świetle dnia wyglądała już zdecydowanie inaczej.
Zapada wieczór. Docieramy do punktu widokowego i jest magicznie. Podświetlone kamienne miasto ma coś elektryzującego w sobie. Warto było zostać dłużej.
Drugiego dnia ciężko nam wyjść z naszego mieszkania, które ma też niepowtarzalny klimat. Mieliśmy plan co trzeba zobaczyć, ale wyszło jak zwykle z dziećmi… Byliśmy już po śniadaniu, które przygotowała nam Francesca, więc dzień „na mieście” zaczęliśmy od lodów, aperolu i cappuccino. Znów popełniając małą zbrodnię, jeśli chodzi o Włochy … i nie dziwią mnie już spojrzenia Włochów, które mówią… serio o 11 cappuccino?
Snuliśmy się kilka godzin po Sassi… bo tu mała kłótnia chłopaków czy w prawo czy w lewo, tu znów schody męczące, albo bolą nóżki, albo wręcz przeciwnie należy biec i uciekać… ot dzień jak co dzień, tylko w niezwykłych okolicznościach.
Surowa, smutna, a z drugiej strony magiczna Matera to na pewno warty do zobaczenia punkt na mapie południowych Włoch. I koniecznie należy zostać tu na noc.
Brak komentarzy