Sycylia cz. II. Syrakuzy, Noto, Modica, Caltagirone

Uznaliśmy, że mając tylko tydzień na Sycylii nie da się zobaczyć całej wyspy (przynajmniej jednocześnie widząc coś więcej niż tylko zmieniający się krajobraz zza szyby samochodu), zatem z bólem serca plan wykluczył Agrigento i Schale dei Turchi, na których mi zależało.

Po pierwszych dwóch dniach w Katanii i Taorminie ruszyliśmy do Syrakuz. Wspomnę jeszcze tylko, że jeśli ktoś ma więcej czasu warto po drodze z Taorminy zatrzymać się w Aci Trezza, którego atrakcją są Wysypy Cyklopów. My mieliśmy szanse być tam późnym wieczorem i zobaczyliśmy je już tylko w mroku z samochodu.

Wjechaliśmy do Syrakuz, które przywitały nas słoneczną ale i bardzo wietrzną pogodą. Zaczęliśmy zwiedzanie od starówki na wyspie Ortygia. Leniwie wędrowaliśmy po Centro Storico, zjedliśmy pyszny obiad w zewnątrz mało obiecującej knajpce. I tu taka uwaga, że Sycylia nie rozczarowała nas ani razu jedzeniem. Zawsze dobrze trafialiśmy, zawsze było pysznie!

Po historycznym centrum pojechaliśmy zobaczyć Park Archeologiczny. Było to dobre miejsce z punktu widzenia dzieci 🙂 Po prostu mogły tam biegać.

W parku znajduje się grota Ucho Dionizosa. Wysoka i długa na 65 m. Jest to były kamieniołom, który ma niezwykła akustykę. Jeśli szepczesz w niej znajdując się na końcu to na wejściu do niej idealnie słychać co mówisz. Można też spróbować zaśpiewać, co daje fajny efekt 🙂 Niektórzy próbowali… („lubię wracać tam, gdzie byłem już…” 😉

Chłopcy wchodząc byli niestety bardzo wystraszeni. Dopiero po chwili odzyskali odwagę 🙂

Z pięknych Syrakuz udaliśmy się do Noto. Jest to barokowe miasto, jakich wiele na Sycyli, ale z tego co zdążyliśmy się zorientować najbardziej promowane. Wpisane zresztą na listę światowego dziedzictwa UNESCO. I wiemy już dlaczego.

Przyjechaliśmy bardzo późno, i jak się okazało nasz nocleg znajdował się praktycznie w centrum miasta… co oznaczało dla nas problem z zaparkowaniem. Mieliśmy szczęście i znalazło się jedno miejsce na tej wąskiej barokowej uliczce, blisko wejścia do „hotelu”. Nasz B&B był kiedyś muzeum – tego dowiedzieliśmy się z mini wycieczki jaką nam później zorganizował właściciel. Obecnie Giovanni wynajmuje kilka pokoi, a pałac pochodzi z XVIII wieku i został wybudowany przez barona Velona del Prainito. Giovanni twierdził, że meble i wszystko co tam się znajduje jest oryginalne. Dziedziniec pałacu to piękny ogród, jednak o tej porze nie mieliśmy szansy zjeść tam śniadania. Jedliśmy je w pięknym salonie, gdzie kiedyś odbywały się bale 🙂 Także prawie jak Baron i Baronowa 🙂 Nie wiem jak nazywają się dzieci Baronów 🙂

Przyjechaliśmy późno, ale jak się okazało nie dość późno, żeby jakaś restauracja w tym mieście była już otwarta. Noto poza sezonem jest mocno wyludnione. Po bardzo długich poszukiwaniach (a było już około 19.00), znaleźliśmy restaurację… ze stekami argentyńskimi. Byliśmy jedynymi gośćmi… bo 19 w Noto to za wcześnie na kolację. Kurczaka i frytki jako zestaw ratunkowy też mieli… czasem nie da się zdrowo odżywiać, tak po prostu.

Noto jest niewielkie, umiejscowione na wzgórzu, a jego zwiedzanie właściwie ogranicza się do spaceru po głównej ulicy i kilku bocznych uliczkach. Jednak każdy budynek to barokowy zabytek. I to jest niesamowite.

Dla nas atrakcją było chodzenie po licznych schodach przed katedrą. Miłe to było zajęcie w promieniach słońca i jednocześnie z fantastycznym widokiem jaki rozpościerał się z tych schodów.

Na koniec kawka, coś słodkiego i atrakcja dla chłopców czyli… plac zabaw. Dość zaniedbany, ale nawet jedna zjeżdżalnia jest super atrakcją dla nich. Z placu wygonił nas deszcz. Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy na poszukiwanie słońca i czekolady!

 

Cel – czekolada – czyli krótka wycieczka z Noto do Modica. Niestety nie uciekliśmy przed deszczem bo dopiero w Modice złapała nas prawdziwa ulewa. Schroniliśmy się, jakby inaczej, w tratorria (nie mam pojęcia jak to się odmienia). Pyszne jedzenie, pyszne wino, chłopcy grzeczni (hurra jak to oni mówią!). Siedzieliśmy tam chyba ze dwie godziny. Przestało padać i ruszyliśmy po czekoladę! Słynna tutaj wytwórnia czekolady to Antica Dolceria Bonajuto. Znajduje się tu malutki sklepik gdzie można spróbować różnych smaków i kupić czekolady o przeróżnych smakach. Ta czekolada jest inaczej wytwarzana i nie każdemu może smakować 🙂 Generalnie w zębach zgrzyta cukier…

Chłopcy zrobili tam „mały bałagan”, ale Signora i tak była nimi zachwycona!

Modica to barokowe miasto, podzielone na Citta Alta i Citta Bassa. Ciekawie położone. Z daleka wygląda jakby było przyklejone do skał. Mimo dużych chęci zobaczenia „wszystkiego” udało nam się wspiąć tylko do katedry i pokonać „milion” schodów. Widok był wart tego wysiłku. Chłopcy spisali się znakomicie! Są naprawdę nieźli jeśli chodzi o wchodzenie po schodach 🙂

 

Z Modici wróciliśmy do Noto. Rano przed opuszczeniem Noto chcieliśmy wybrać się na plaże. Znalezienie plaży poza sezonem na Sycyli nie jest łatwe! Kierowaliśmy się zgodnie ze wskazówkami google maps i drogowskazami… przejeżdżając między polami, plantacjami cytryn i pomarańczy, dwa razy byliśmy już tuż tuż plaży, ale zamknięte ogrodzenie lub napis „własność prywatna” nie pozwoliły nam przejechać autem.

Ostatecznie wróciliśmy na jedyną dostępną plaże przy której był klasyczny deptak. Nie żadna tam plaża ukryta między skałami…

Naszym ostatnim celem było Caltagirone. Stolica sycylijskiej ceramiki, a główna atrakcja to schody wyłożone ceramicznymi płytkami. Jak pisałam, osobny wpis należy się na prowadzenie auta przez te wąskie uliczki… powinni ostrzegać, że większym autem niż Fiat Panda dość ciężko się tu poruszać. Dla Mirka było to ekstremalne przeżycie i Caltagirone kojarzyć będzie mu się właśnie z tym 🙂 Mi za to będzie kojarzyć się z tachaniem walizek i dzieci po tych wspaniałych schodach 😉 Bo kto rezerwuje nocleg w połowie tych długaśnych schodów? Nie ma szans podjechania tam samochodem! Chodzenie po schodach było znów atrakcją dla Chłopców. Na końcu czekała na nich holenderska para nie mogąca wyjść z podziwu dla ich małych nóżek! Pan Japończyk też wręczył im małe nagrody!

W Caltagirone spędziliśmy jeden dość deszczowy wieczór i słoneczne przedpołudnie. Jednak jakaś taka „szarość” była w tym mieście. I w sumie oprócz wdrapywania się po tych schodach nie znaleźliśmy innych atrakcji, takich, żeby pasowały naszej całej czwórce. Postanowiliśmy skrócić więc nasz pobyt i wróciliśmy dzień szybciej do Katanii. Dzięki czemu ostatni dzień mogliśmy spędzić na plaży w Taorminie. Był to zdecydowanie lepszy wybór.

Droga z Noto do Caltagirone była też dość specyficzna. Caltagirone znajduje się już bardziej w interiorze. Wyobrażam sobie, że Sycylia w lecie jest pełna kwiatów i zieleni. W listopadzie już tylko gdzieniegdzie było widać kwiaty i w środku wyspy momentami robiło się ponuro. I wtedy zaczęliśmy dostrzegać wszędobylskie śmieci walające się przy drodze… ogrom śmieci. Coś okropnego.

Być może rozczarujemy Was, ale Sycylia – wschodnia jej część, pomimo fantastycznego jedzenia i przemiłych ludzi, nie stała się miejscem do którego zechcemy szybko wrócić. Kiedyś być może pojedziemy na zachód wyspy. Bo mówią, że to dwie różne Sycylie 🙂

Brak komentarzy

Zostaw komentarz