Sycylia w listopadzie – czyli w poszukiwaniu słońca

Nadszedł czas na podsumowanie naszej krótkiej, listopadowej wyprawy w poszukiwaniu słońca. Patrząc wstecz na ubiegły rok okazuje się, że upłynął pod znakiem Bella Italia.

Ceny biletów lotniczych w listopadzie wyraźnie wskazały nam Sycylię jako dobry kierunek, gdzie możemy troszkę zaznać promieni słonecznych 🙂

To był pierwszy lot, gdzie chłopcy mieli już własne miejsca. Lot upłynął nam bardzo dobrze, bez marudzenia, płaczu itd. Maciuś jedynie wystraszył się troszkę wejścia do samolotu. Zapomniał o tym szybko. Teraz kilka tygodni po powrocie nie ma dnia, żeby nie prosił nas „chce lecieć samolotem” 🙂

I co mamy z tym zrobić? Jakieś pomysły?

Wylądowaliśmy w Katanii, gdzie wynajęliśmy samochód na cały tydzień. I zaczęła się nasza przygoda na sycylijskich drogach. Mam wrażenie, że powinien powstać osobny wpis o sposobie jazdy Sycylijczyków, lub jak zmieścić się Fordem Mondeo w ekstremalnie wąskich uliczkach Caltagirone…

Obraz Katanii jaki jawił się w internecie nie zachęcał do pozostania w tym mieście za długo. Taki też mieliśmy plan. Może dlatego, że nie oczekiwaliśmy zbyt wiele, miasto to zaskoczyło nas pozytywnie. Prognozy pogody, które sprawdzaliśmy jeszcze w Polsce również się nie sprawdziły. Katania miała przywitać nas deszczem, przywitała nas promieniami słońca i widocznym w oddali śniegiem na Etnie.

Zostawiliśmy samochód na hotelowym parkingu i ruszyliśmy w poszukiwaniu jedzenia 🙂 Trattoria otwarta ku naszemu zaskoczeniu w porze siesty uratowała nas. Do tej pory nie rozumiem dlaczego była otwarta skoro wszystkie inne restauracje były juz zamknięte – siesta… Włochy są idealne jeśli chodzi o karmienie dzieci… makaron nigdy im się nie nudzi… 🙂

Spacer zaczeliśmy od Via Etnea, była wtedy bardzo spokojna, jakby wszyscy nagle zapadli się pod ziemię. A my po prostu znów zapomnieliśmy, że pora siesty to tutaj świętość. Wracając późnym wieczorem wręcz zastanawialismy się czy to ta sama ulica, pełna życia, gwarna, z mnóstwem sklepów, barów i restauracji.

Nie wiedząc kiedy, znaleźliśmy się na Piazza Duomo, gdzie znajduje się Cattedrale di Sant’Agata.

Na placu znajduje się Fontana dell’ Elefante, słynna fontanna ze słoniami, która była atrakcją dla chłopców 🙂 Najbezpieczniejszym miejsce do biegania dla chłopaków okazał się plac przy katedrze. Tam nie było ryzyka, że coś niespodziewanie na nich wjedzie. Gdy chłopcy wreszcie padli w wózku, my poszliśmy dalej w poszukiwaniu miłego miejsca na spokojną kawę. I tak trafiliśmy na Via Teatro Massimo, która prowadzi do Teatro Massimo Bellini, mieliśmy chwilę na relaks z widokiem na operę.

 

Trafiliśmy również na targ. Co prawda zwijał się już , ale udało nam się kupić pyszne sycylijskie pomarańcze.

 

Późnym wieczorem po mini kolacji w barze czyli po spróbowaniu arancini (ryżowe smażone kulki z różnym nadzieniem) i spacerze po parku Giardino Bellini, wróciliśmy do hotelu. Do Katanii mieliśmy wrócić już tylko ostatniego dnia, ale niespodziewanie wróciliśmy jeszcze na dwie noce. Była ona dla nas lepszą alternatywą niż druga noc w Caltagirone – o tym w innym wpisie.  Myślę, że Katanie można polubić, nie należy tylko szukać tu plaż 🙂

Drugiego dnia, naszym celem stała się Taormina. Każdy przewodnik o Sycyli piszę, że to najpiękniejsze miasto i że znajdziesz tu wszystko. Romantyczne miasto poetów, a jednocześnie najbadziej zatłoczone.

My tłumów nie lubimy, ale w listopadzie nie spodziewaliśmy się ich. I słusznie! Taormina robi wrażenie. Już jadąc wznoszącą się do góry drogą czujesz, że będzie dobrze 🙂 Troszkę tu chłodniej niż w Katanii, pewnie przez wysokość, ale i w ten listopadowy dzień chwilami T-shirt wystarczał.

Zaczęliśmy od grecko- rzymskiego amfiteatru. I raczej gdy jesteśmy z dziećmi nie jesteśmy fanami tego typu budowli, ale tu było warto przyjść, chociażby ze względu na widok. Piękny śródziemnomorski widok! Chyba nie można się tym znudzić. Co prawda chmury uniemożliwiły zobaczenie Etny w oddali, ale widok morza i miasta z góry zawsze jest czymś wyjątkowym. Także będąc w Taorminie nie rezygnujcie z wejścia do teatru pomimo drogich biletów wstępu.

Niestety my, ze względu na posiadania ze sobą wózka bliźniaczego szliśmy głównym deptakiem Taorminy. Czasem tylko zaglądając w boczne uliczki, które bardzo bardzo zachęcały, żeby zboczyć z głównego traktu.

Do Taorminy trafiliśmy jeszcze niespodziewanie ostatniego dnia. Wtedy zjechaliśmy w dół kolejką linową do Isola Bella i spędziliśmy trochę czasu na plaży. Przewodniki piszą, że plaża ta to perła Morza Jońskiego i jestem w stanie sobie to wyobrazić, ale poza sezonem nam wydawała się trochę szara i zaniedbana.

Jednak miło było poleżeć i nic nie robić, podczas gdy chłopcy wrzucali kamienie do wody…

Polecamy więc Taorminę, taką jaką poznaliśmy – poza sezonem.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz