Beskid Śląski – dwie odsłony

Ochodzita

Jak kiedyś jakoś ciężko było mi trafić w polskie góry tak w tym roku w ciągu tygodnia wylądowałam dwa razy w Beskidzie Śląskim. I doświadczyłam dwojakiego spojrzenia na te okolice. Wiadomo to nie od dziś, że wybór atrakcji i sposobu spędzenia czasu zależy od towarzystwa.

Żaden z dwóch wyjazdów nie zaliczał się do spokojnych ani wyciszających. Bo czy próba utrzymania się na linach zawieszonych wysoko nad ziemią może wyciszyć? Może dać inne spojrzenie… Czy chodzenie po górach z dwoma trzylatkami może przynieść spokój jaki powinny nieść ze sobą góry? Nie! To jest raczej momentami ekstremalne przeżycie!

Do rzeczy jednak!

Pierwszy weekend był po prostu babskim wypadem w Beskid Śląski. Pojechałyśmy do Istebnej. Nocleg z zewnątrz był obiecujący, ale wewnątrz to już inna historia… polecać go nie będę. Dopiero jak znalazłam się w Istebnej to uświadomiłam sobie, że już kiedyś byłam w tych okolicach. Trójwieś beskidzka nie była mi obca! Koniaków, Jaworzynka i Istebna już kiedyś znalazły się na mojej mapie podróży. O świetlikach, watrze i biegu na Trójstyku można przeczytać na Porfawor.

Do Istebnej dotarłyśmy przed 21. I tu małe ostrzeżenie. Kolacje zaplanujcie na trasie wcześniej, w Istebnej nawet w weekend około 20 będzie już problem, żeby coś zjeść. My poszłyśmy w poszukiwaniu jakieś miejscówki, i nie było łatwo. Wszystko pozamykane. W „centrum” Istebnej spotkałyśmy „uprzejmą” panią, która potwierdziła nasze obawy, że pójdziemy spać głodne… ALE, nie zniechęciłyśmy się i jakie było nasze zaskoczenie, gdyż jakieś 100 metrów od karczmy, gdzie „uprzejma” pani kategorycznie powiedziała nam, ze wszystko zamknięte, znalazłyśmy Pizzerie Marino u Włocha! Otwartą! Pełną ludzi! Z prawdziwym Włochem i prawdziwą pyszną pizzą w … Beskidach 🙂 Wnioski mamy dwa: nie poddawajcie się! Ludzie boją się bardzo swojej konkurencji, nawet jeśli sami już nie są wstanie nic zaoferować…

Sobotę rozpoczęłyśmy w Base Camp Istebna. Chciałyśmy się poruszać inaczej niż chodząc po szklakach i był to super wybór! Polecamy serdecznie ten park linowy. Wszystko tam było super! Miejsce, czyli las 🙂 Instruktorzy- niezwykle pomocni i uśmiechnięci! (Serdecznie pozdrawiamy Martę!) I trasy! My pokonałyśmy wszystkie czyli łatwą (hmm to jest pojęcie względne!), średnią, tyrolkową i trudną. Ostrzegamy! Trasa trudna jest naprawdę trudna! Instruktorzy nie żartują 🙂 Przeszkody zawieszone są bardzo wysoko, ale w sumie, to nie jest problemem, problemem są przeszkody, które są dość kreatywnie wymyślone… Szalone belki, uciekające liny, supły na linach, na których jakimś cudem powinieneś się utrzymać … wysoki poziom adrenaliny gwarantowany… dla niewprawionych zakwasy dwa dni po również. Spróbujcie sami!

Jest również trasa dla malucha od lat 2! I piaskownica 🙂 Czyli jeśli jeden z rodziców nie będzie chciał próbować swoich sił na wysokościach to zostaje z dziećmi 🙂

Po ponad dwóch godzinach spędzonych w parku pojechałyśmy na zwiedzanie okolicy. Ominęłyśmy Koniaków i słynne koronki, ale jeśli ktoś tu zawita pierwszy raz to polecam zobaczyć Muzeum Koronki.

Istebna leży u podnóża Złotego Gronia. Warto podejść lub podjechać tam. Znajduje się tam hotel, gdzie z pięknym widokiem na Beskid można wypić kawę. Wyciąg latem był nieczynny.

Kolejnym punktem, gdzie bardzo się nie zmęczycie, a widoki gwarantowane, to Ochodzita. Można przycupnąć na górze i podziwiać widoki, a są bardzo bardzo przyjemne. Spotkacie tu również wiele owiec, bo to tereny pasterskie.

Kto chętny i chce zobaczyć jak żyje się na trójstyku to może podjechać na trójstyk granic polskiej, czeskiej i słowackiej. Nam wydawało się, że czeskie krowy jakoś inaczej muczały… Kilka lat temu była tu kładka którą można było przejść na słowacką stronę, teraz jednak była zniszczona. Napis głosił, że jest w remoncie już kilka lat.

Jak posiadacie więcej czasu to pewnie warto pochodzić po szklakach, zawitać do Wisły czy Brennej. I znaleźć źródła Wisły. Jest co robić 🙂

W odsłonie drugiej zawitaliśmy do Ustronia. I to już był rodzinny, prawdziwie ekstremalnie kulkowy wyjazd 🙂

Wbrew prognozie pogody Ustroń przywitał nas piękną słoneczną aurą. Zamieszkaliśmy blisko Wisły. Jak innej niż w Krakowie. Węższej i płytszej. Na jej brzegach pełno plażowiczów i amatorów kąpieli. Mimo niedzieli i tłoków, można było znaleźć kawałek prywatności na jej brzegach. Unikajcie za to głównego deptaka Ustronia w weekend! Po 5 minutach człowiek czuje się wypompowany jak dętka, szczególnie gdy musi pilnować trzylatków! Znaleźliśmy za to fajną miejscówkę, jeśli macie dość karczm, to przyjdzie z odsieczą restauracja SiSi. Tak, włoska… ale jedzenie bardzo dobre i mają… kącik dla dzieci 🙂 Oznacza to, że jest szansa, że wypijecie kieliszek wina w spokoju 🙂

Warto wieczorową porą pospacerować po Parku Kuracyjnym. Obok placów zabaw, drewniane rzeźby wzbudzają zainteresowanie dzieci. Bardzo przyjemny, zielony park, znajduje się tu nawet amfiteatr, więc szczęściarze mogą trafić na koncert. A kiedyś w tym parku składowano żużel. Kto by pomyślał?!

Po drugiej stronie Wisły, w dzielnicy Zawodzie znajdziecie piramidy. Czyli domy wczasowe i  sanatoryjne wybudowane w latach sześćdziesiątych XX wieku. Ja nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje w Polsce. Znajduje się tu mnóstwo tras spacerowych z pięknym widokiem na Beskidy. My trafiliśmy do Pijalni Wód. Woda ma troszkę żelazisty smak, ale w porównaniu do innych uzdrowisk jest nawet smaczna.

Skoro jesteśmy w górach, to oczywistym było, że wybierzemy się na szlak. W pobliżu Czantoria! Nie jesteśmy szaleńcami, na wysokość 851 m n.p.m dociera kolej linowa, stąd na Wielką Czantorie 995 m n.p.m gdzie znajduje się, już po czeskiej stronie wieża widokowa, trzeba dotrzeć na piechotę. Nam zajęło to jakieś 40 minut 🙂 Podczas tej drogi czasem odbywały się długie negocjacje z chłopcami… ale dali radę wejść i zejść na własnych nóżkach! Weszli nawet ze mną na wieżę widokową! Właściwie to chciałam, żeby zostali na dole, ale oni uparli się, że wejdą z mamą.

Po takiej wycieczce chłopcy zasnęli w aucie, więc my byliśmy skazani na jazdę autem po okolicy przez godzinę… w ciszy 😉

Pojechaliśmy krętymi drogami w stronę Szczyrku, na Złoty Groń, zobaczyliśmy skocznię w Wiśle Malince i podjechaliśmy pod Zamek Prezydencki. Nie chcąc zakłócać snu chłopców i cudownej ciszy tylko przejechaliśmy obok, ale myślę, że warto zatrzymać się tam na chwilę!

Zostało jeszcze kilka nieodkrytych przez nas miejsc w Beskidzie Śląskim, więc pewnie tam wrócimy.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz