Parafrazując klasyka: "Raj to to nie jest ale też jest zajebiście" ;-)

Kto nie przeżył sytuacji, w której przyjeżdża na wymarzone wakacje a tu trochę inaczej niż w naszych wcześniejszych wyobrażeniach lub na zdjęciach resortu? Trochę tak było z nami po przyjeździe na wyspę Lanta… Pokój niby w porządku, bezpośrednie otoczenie w sumie też, obsługa bardzo miła ale dojazd po wertepach no i ta plaża… Miała być blisko i w sumie jest. Ale na pierwszym spacerze (popołudniowym) jakaś taka mocno zakamieniona (żeby nie powiedzieć „zaskalona”) się wydawała. No i gdzie ten parawan rozłożyć? Dobrze że go nie zabraliśmy 😉 No ale tak serio trochę zawód był. Pospacerowalismy po tej pustej plaży i wróciliśmy do domku. Na drugi dzień uparliśmy się żeby stawić opór tym kamienio-skałom i wybraliśmy się ponownie ale tym razem rano, po śniadaniu (mieliśmy jeszcze do wyboru fajny basen w ośrodku ale ten wydaje nam się trochę mniej bezpieczny z maluchami). No i tutaj mały szok… gdzie te cholerne kamienie? Okazało się, ze popołudniu jest odpływ i te skały ukazują się oczom turystów. Podczas kiedy jest przypływ przed południem nie ma po nich prawie śladu. Plaża jest wprawdzie węższa ale jak są na niej dosłownie trzy rodziny to nie stanowi to specjalnego problemu 🙂 No i tak poradziliśmy sobie z plażą, chodź dziś odkryliśmy, ze w czasie odpływu tez jest na niej fajnie 🙂

 

 

Wczoraj gospodarze ośrodka (Duńczyk i Tajka) zaproponowali nam i innym gościom wieczorny wypad do Old Town Lanta. W 12. pełnie księżyca maja zwyczaj puszczać na wodzie robione przez siebie takie jakby stroiki (może zgapili od nas topienie marzanny 😉 po to, żeby mieć szczęście w nowym roku i żeby odpłyneły wszystkie smutki i złe przeżycia. Skusiliśmy się. Przejazd przez wyspę pickupem był atrakacją sama w sobie a i na miejscu okazało się ze to bardzo urokliwe „miasteczko”.
Niestety dziś rano okazało się, że maluchy maja gorączkę i trochę kaszlą. Mając złe doświadczenia sprzed wyjazdu nie chcieliśmy zwlekać z ewentualnym rozpoczęciem leczenia i już o 11 przyjechał po nas umówiony w jednym z centrów medycznych transport. No i po zbadaniu i wykonaniu badań krwi u Miłosza okazało się, ze to nic groźnego ale jakieś tam leki chłopaki dostali. Przyjemność ta kosztowała nas jakieś 1100 PLN (większość to badanie Miłosza – między innymi na denge). I tu uwaga! Za ubezpieczenie podróżne dla całej czwórki zapłacilismy około 215PLN, wiec jak ktoś będzie się gdzieś wybierał to również koniecznie pamiętajcie o ubezpieczeniu!!! Po powrocie oczywiście musimy odzyskać pieniążki od ubezpieczyciela ale nie przewidujemy problemów bo poranne działania były uzgodnione z ich hotline’em.

No ale musimy poruszyć jeszcze jedna ważną kwestie. Ludzie na wyspie. Lokalesi w sensie 🙂 Można mieć mieszane uczucia jadąc pierwszy raz przez główną ulice Lanty. Budy, trochę brudno, prowizorka goni prowizorke ale z duża przyjemnością wyjeżdżamy na ta ulice na spacer między innymi po to, żeby poczuć życzliwość ludzi dookoła. I to nie jest taka sztuczna amerykańska życzliwość gdzie wchodząc do sklepu słyszycie „jak się masz” i jak chcesz się do nich odezwać to zdajesz sobie sprawę, ze oni nawet nie oczekują odpowiedzi i już dawno zajęli się czymś/kimś innym… Może to tez kwestia bliźniaków, które otwierają wiele przysłowiowych drzwi. Wyobraźcie sobie sytuacje, ze wchodzimy do knajpki, zamawiamy dla siebie coś do jedzenia ale również dla maluchów Pad Thai. Makaron z kurczakiem. Zamówienie przyjęte i się produkuje. A tu nagle podchodzi do nas pani właścicielka i mówi, ze właśnie ugotowała zupkę dla swojej córeczki i może naszym chłopakom posmakuje. Posmakowało!!! Pomimo, ze Pad Thai był już dla nich gotowy (już w zasadzie wjechał na sale) to wycofała to zamówienie a za zupkę oczywiście pieniędzy nie chciała. Mało tego… Jak zobaczyala jak się chłopaki tym zajadają to przyniosła plastikowe pudełeczko (takie wielorazowego użytku) i zapakowała na wynos prosząc jedynie, żebyśmy przed wyjazdem jej to podrzucili. Brak mi słów, żeby opisać jak się wtedy czuliśmy. Bezinteresowna życzliwość tych ludzi na dłuższa metę potrafi pewnie przewartościować życie. Zaczynamy rozumieć skąd wziął się tutaj Duńczyk prowadzący ośrodek wypoczynkowy, Francuz prowadzący restauracje czy Szwed towarzyszący swojej żonie (Tajce) w pracy w knajpce.

No i na koniec nie możemy nie wspomnieć o wielkiej fance bliźniaków – właścicielce baru, która na kolejną ich wizytę u niej reaguje tak jak w PL nastolatki na widok Justina Bieber’a ;-). Łapie się za głowę, zasłania ze wzruszenia twarz. Siada z nami, pokazujemy jej zdjęcia chłopaków jak byli mali (w sensie mniejsi niż teraz 😉 a jej uśmiech z twarzy nie znika. Niesamowite…..

 

2 komentarze

  • Inka 23 listopada 2016 at 16:46

    A czy dla mnie zupka też jest? 😉

    Odpowiedz
  • Marta 23 listopada 2016 at 19:49

    Ugotujemy 😉

    Odpowiedz

Zostaw komentarz