Warany, chmury, tuk tuk czyli ostatni dzień w Bangkoku

Stwierdziliśmy, że oglądanie kolejnego Buddy czy łażenie pomiędzy straganami na zatłoczonych ulicach zmęczyło nas już bardzo, więc tego ostatniego dnia postanowiliśmy odpocząć w zachwalanym wszech i wobec w internecie Lumpini Park. Niektórzy nazywają go Central Parkiem Bangkoku… czy według nas tak jest, to za moment 🙂
Najpierw nasz transport tam okazał się nawet dla nas zaskoczeniem. Przez pierwsze dni w Bangkoku unikaliśmy tuk tuków, gdyż ich rozmiary wydawały się nie pomieścić nas z bliźniaczym wózkiem.
Tym razem również zaczęliśmy od poszukiwania taksówki. Trafiliśmy na kierowcę, który zawoził nas ostatnio na lotnisko, a on odmówił nam transportu bo niby duży korek w mieście (tu jest zawsze bardzo duży korek), sugerując, żebyśmy skorzystali z tuk tuka- szybciej i taniej. Z niedowierzaniem zapytaliśmy kierowców tuk tuków, czy ktoś nas zabierze. Pogadali między sobą i delegowali jednego! Nagle się okazało, że wózek można przymocować na zewnątrz tuk tuka sznurkiem!
Także nasza pierwsza tuk-tukowa wyprawa zaprowadziła nas do jak odmiennej części miasta.

Faktycznie, po kilkunastu minutach jazdy znanymi nam już ulicami, przejechaliśmy chyba przez teren Uniwersytetu, wszędzie zielono i jakoś inaczej. Po chwili wysiedliśmy przed bramami parku. Jeśli chodzi o typowy krajobraz Bangkoku to rzeczywiście to miejsce bardzo się wyróżnia. Będąc jednak kiedyś w Central Parku Nowego Jorku doszliśmy do wniosku, że parki te łączy umiejscowienie w centralnej części miasta i trochę zbliżony kształt. W Nowym Jorku spotykamy na każdym kroku wiewiórki, tu warany! Warny, których długość może dochodzić do 2,5m! Nam udało się po prostu wpaść na trzy takie osobniki. Dobrze, że chłopcy byli akurat w wózku, bo czuje, że udali by się w pościg tak jak za spotkanymi gołębiami, wróblami i innymi stworzeniami.
Lumpini Park dał nam wytchnienie od zgiełku miasta, ale jednocześnie troszkę nas rozczarował. Być może mieliśmy zbyt duże oczekiwania 🙂

 

Po Lumpini Park przyszedł czas na zobaczenie Bangkoku z perspektywy ptaka. Także poszliśmy… A przypominam, że chodzenie po Bangkoku z wózkiem jest czasem ekstremalnym doświadczeniem…kończące się chodniki, przejścia przez ulicę poprowadzone górą, gdzie są tylko i wyłącznie miliony schodów… Google maps pokazał 25 min na piechotę, nam zajęło to dwa razy dłużej. Dotarliśmy do niedawna jeszcze najwyższego budynku Tajlandii Bayoke Sky Hotel.
Wjeżdża się na 83 piętro, a stamtąd wchodzi się jeszcze  piętro wyżej, gdzie znajduje się obrotowa platforma. Stoisz i jeździsz sobie w kółko mając pogląd na wszystkie strony Bangkoku 🙂
Widać, że hotel lata świetności ma już za sobą, widok niemniej robi wrażenie.

 

 

 

 

Potem przyszedł czas na ostatni spacer w okolicach hotelu, pad thai z budki, szybkie zakupy i niestety wizytę u lekarza. Tym razem dopadło mnie. Antybiotyk i do domu.
Pakowanie poszło nam już sprawnie, a nauczeni doświadczeniem z taksówkarzami, wcześniej umówiliśmy się na kurs z naszym „znajomym” taksówkarzem i bez problemów w nocy dotarliśmy na lotnisko.
Po dwóch długich lotach, gdzie znów chłopcy robili zamieszanie co najmniej jak Justin Bieber wylądowaliśmy w Warszawie. Miłosz nawet „zagadał” do reprezentanta Zjednoczonych Emiratów Arabskich w jiu jitsu. Także kolejny nowy kumpel 😉 O ich nowych dziewczynach nie będę wspominać nawet…

 

 

Jet lag dopadł chłopców i dziś o 2 w nocy mieliśmy już zabawy w salonie, o 4 kąpiel, a o 5.30 stwierdzili, że się wreszcie zdrzemną godzinkę 🙂 Kto zna sposoby na szybkie przestawienie dzieci na polski czas? 🙂

Brak komentarzy

Zostaw komentarz