Sri Lanka – pierwsze dni

Nie pamiętam już dlaczego Sri Lanka znalazła się w kręgu naszych zainteresowań i co tak naprawdę nas zainspirowało do wyjazdu na tą wyspę. Stało się jednak, kupiliśmy bilety i zaczęliśmy planować. Co zobaczyć, jak się poruszać, co jeść, jakie parki narodowe są najlepsze na safari itd.

Zacznę od kwestii naszego transportu. Po przeczytaniu przeróżnych blogów i informacji w sieci, doszliśmy do wniosku, że będziemy poruszać się przez pierwsze 10 dni autobusami publicznymi i pociągami. Skoro niektórzy zwiedzają wyspę własnym tuk-tukiem, bądź nawet na rowerach (z dziećmi), to autobusy są dobrym wyborem! Szybko jednak zrewidowaliśmy nasze plany gdy okazało się, że jeśli chcemy zobaczyć określone miejsca musimy codzień spać w innym miejscu. Wyobraziliśmy sobie jak z dwójką dzieci, plecakiem, walizką i wózkiem codziennie pakujemy się i biegniemy na autobus, aby pokonać np 70 km, co w warunkach lankijskich oznaczało czasem 3 godziny jazdy. I w tym momencie stwierdziliśmy… NIE, tym razem to nie jest opcja dla nas! Chyba, że chcemy po dwóch dniach uciekać z tej wyspy 😉 Polecamy tą opcje ludziom bez dzieci, lub ze starszymi dziećmi.

Po naszych dywagacjach wybraliśmy bardzo popularny sposób zwiedzania wyspy czyli wynajem auta z kierowcą, który jest jednocześnie przewodnikiem! I to był bardzo doby wybór. Umówiliśmy się w Polsce na miejsca, które chcemy zobaczyć, a kierowca ustalił trasę i noclegi. Anthony, miał być z nami przez pierwsze 10 dni, ale ostatecznie towarzyszył nam aż do wyjazdu. Okazał się przemiłym, taktownym starszym panem, który w chwilach desperacji i zmęczenia rodziców okazywał się też fantastyczną „nianią” 🙂 Polecamy go serdecznie!

Anthony wykazywał się ogromną cierpliwością jeśli chodziło o pomysły chłopaków. Jeśli ktoś by pytał, kot ma się dobrze 🙂

Zaczynamy więc!

Anthony odebrał nas na lotnisku i zawiózł do Negombo na pierwszy nocleg. I tu nastąpiła mała załamka. Nocleg raczej odbiegał od naszych średnich standardów (szczególnie łazienka), ale jak to mówią, jak już pierwszy nocleg jakoś minie, to będzie dobrze. I jeśli chodzi o tą kwestie, to potem było już tylko lepiej 🙂

Nasza trasa na następne 10 dni wyglądała tak: Negombo – Polonnaruwa – Sigiriya – Dambulla – Kandy – Nuwara Elija – Ella – Tissamaharama (Yala).

Pierwszego dnia w drodze do Polonnaruwa największą niespodzianką były dla nas słonie! Tak po prostu nagle wyłaniające się na drodze. Metr od auta nagle wyrasta ogromny słoń i nic sobie nie robi z obecności ludzi. W końcu jesteśmy obok parków narodowych, a słonie idą do wodopojów. Spodziewaliśmy się ich dopiero na safari. Tak jak wielkiego warana, którego też mieliśmy okazję zobaczyć stojąc metr od niego. A to za sprawą Lankijczyków, którzy jak tylko widzą w pobliżu jaszczura i turystów zwabiają tego pierwszego aby za drobną opłatą pokazać go tym drugim.

Chłopcy dobrze znoszą podróż autem, być może dlatego, że mają pewną swobodę (tak, tak, nie ma fotelików) i mogę siedzieć u rodziców na kolanach. Po kilku dniach samochód staje się w pewnym sensie ich bezpieczną bazą, gdzie chcą uciekać jeśli są zmęczeni lub coś im nie pasuje. Przy codziennej zmianie noclegu to chyba jest normalne.

Wieczorem docieramy do Polannaruwa. Mamy chwilę czasu aby pospacerować po części ruin gdzie nie ma opłat, zobaczyć jezioro, a właściwie ogromny (25 km kw) sztuczny zbiornik wodny, nad którym położone jest miasto. Polannaruwa to druga była stolica Sri Lanki, w 1982 wpisana na listę UNESCO. Bilety wstępu kosztują 25USD, ale warto zdecydowanie zobaczyć to miejsce! Należy mu się osobny wpis, ale my tu podzielimy się tylko kilkoma zdjęciami 🙂 a miłośnicy archeologii na pewno znajdą informację dla siebie w internetach 🙂

Przekonacie się na miejscu, że lokalni sprzedawcy są bardzo pomysłowi i szybko się uczą. Jeden z nich zachęcał nas do kupna w ten sposób: „Kup rybaka, kup rybaka, taniej niż w Biedronce!” 🙂

W tej letniej rezydencji zatrzymywała się Królowa Elżbieta

Od początku pobytu dało się zauważyć uprzejmość Lankijczyków i to, jak uwielbiają dzieci. Nie trzeba posługiwać się wspólnym językiem, żeby znaleźć wspólny język. Niby banał, ale często zapominamy o tym. Właścicielka guesthouse’u, w którym się zatrzymaliśmy przypomniała nam o tym. Później jeszcze wielokrotnie doświadczaliśmy tego.

Kolejnego dnia po przedpołudniowym zwiedzaniu Polannaruwa ruszamy w kierunku Sigirija – Lwiej Skały. Po południu, po zjedzeniu pysznego domowego rice and curry ruszamy na bliźniaczą wieże Pidurangala. Z niej roztacza się widok na Sigirija, której zdobycie mieliśmy w planach dnia następnego. Zaczynamy przed 17, czyli mamy jakieś 1.5h do zachodu słońca, podobno wygląda pięknie! I teraz tak, ta wspinaczka nie jest łatwa! Chłopcy na początku dawali radę, nóżki nie bolały, ale robiło się jakoś tak nerwowo bo za chwile zachód słońca. A tu nieregularne schody, czasem ich brak i głazy. Schodzący już turyści dziwnie patrzący na naszą czwórkę, niektórzy z podziwiem (nie wiem czy dla nas, czy dla dzieci), niektórzy z wyrazem na twarzy sugerującym – szaleńcy! Po około 45 minutach dotarliśmy na półkę skalną, gdzie zapytaliśmy innych czy jeszcze daleko. Okazało się, że już prawie jesteśmy, tylko, że ostatnie podejście jest bardzo wymagające i sugerują nam nie próbowanie z dziećmi. Posłuchaliśmy. Poszłam sama. I rzeczywiście to było wymagające, szczególnie jak wcześniej niosło się pod górę dziecko, co nieco zabiera siły. Trzeba się podciągać na dużych głazach, a na końcu wśliznąć w szczelinę między skałami i jesteśmy! Widok na Lwią Skałę rekompensuje wysiłki. Także uprzejmie informujemy, że z 2,5 latkami da się wejść na Pidurangala, ale radzę nie ryzykować czekania na zachód słońca, gdyż zejście w półmroku z dziećmi na rękach nie jest łatwe.

Widok na Sigiriya 

Miejsce gdzie musieliśmy „odpuścić”

Następnego dnia mieliśmy zobaczyć już właściwy cel naszego pobytu w tej okolicy,  czyli Sigiriya. Sigiriya to powulkaniczna skała, w której wykuty został pałac – twierdza. Ponoć imponujący.  Nie dane było nam jednak sprawdzenie tego, gdyż po informacji, że dobrze by było zaczynać wchodzenie na górę około 7 rano i wejście może być tak wymagające jak na skałę bliźniaczą, znów mnóstwo schodów i znów pod górę… z dziećmi na rękach! Zgodnie stwierdziliśmy, że  po coś trzeba wrócić na Sri Lankę. Wrócimy jak dzieci będą starsze i mniej będą ich bolały nóżki… W sercu został niedosyt i mały żal… Tego dnia jednak wchodzenia pod górę miało nam nie zabraknąć 🙂

 

Brak komentarzy

Zostaw komentarz