Sri Lanka – jedziemy dalej z Anthony’m

Po zwiedzaniu Polonnaruwa ruszyliśmy w kierunku Dambulla. Anthony zawiózł nad od razu do wejścia do świątyń Ragiri, ominęliśmy więc ponoć jeden z najbardziej kiczowatych budynków na Sri Lance czyli Muzeum buddyjskie, gdzie wchodzi się przez paszcze okropnego smoka… Tak więc znów pod górę, znów schodami wdrapaliśmy się do kompleksu świątyń Złota Skała, którego początki pochodzą z I w.p.n.e. Kompleks składa się z 5 świątyń wykutych w skale, z mnóstwem statuetek Buddy. Obejrzenie zajmuje może 45 minut. W naszym przypadku trwało to trochę dłużej gdyż chłopcy widząc palące się kadzidła zaczęli udawać… strażaka Sam’a i je gasić 🙂 Zapewniliśmy więc dodatkowe atrakcje turystom…

Miłoszek

Z Dambulla ruszyliśmy w kierunku Kandy, aby dotrzeć tam późnym popołudniem. Od kilku dni trwał tam stan wyjątkowy, z powodu zamieszek jakie wybuchły kilka dni wcześniej właśnie w Kandy. Obawialismy się trochę wizyty w tym mieście, ale Anthony zapewniał nas, że jest już bardzo bezpiecznie. Wjeżdzając do miasta mijaliśmy na każdym kroku uzbrojonych żołnierzy. Dosłownie na każdym kroku. Wjazd do miasta nie należy do atrakcyjnych. Dodatkowo obecność wojska i policji powodowała uczucie jakiegoś przygnębienia, smutku… W Kandy spędziliśmy dwie noce odwiedzając ogrody botaniczne i Świątynie Zęba, która uważana jest za najważnieszą budowlę buddyjską na Sri Lance. Ponoć warto przyjechać do Kandy na przełomie lipca i sierpnia, gdy odbywa się największa procesja ludzi, słoni i relikwii. W Królewskich Ogrodach Botanicznych można miło spędzić czas, spacerując lub urządzając sobie piknik. Znajdzie się też miejsce na kawę. Kawiarnia stała się naszym schronieniem kiedy drugi raz w ciągu godziny uciekaliśmy przed ulewą. Większe wrażenie zrobiły na nas ogrody botaniczne w Singapurze, ale tu dużym zaskoczeniem były dla nas nietoperze. Zupełnie nie przygotowaliśmy się do tej wycieczki i nie spodziewaliśmy się takiej ilości nietoperzy. Prze chwilę nawet kiedy usłyszeliśmy coś nad naszymi głowami i ujrzeliśmy nad nami dziwne „kokony” nie wiedzieliśmy co to jest! A były to rudawki wielkie – największe na świecie bezogoniaste nietoperze pozbawione zmysłu echolokacji. Rozpiętość skrzydeł może dochodzić do 150 cm! A długość to 32 cm!

Nietoperze

W Kandy spaliśmy w bardzo przyjemnym pensjonacie z widokiem na rzekę. Dość oddalonym od centrum. Temperatura też znacznie spadła do około 24 stopni. Gdy przyjechalismy i chłopcy zobaczyli basen, nie moglismy odmówić im tej przyjemności… Tylko, że woda była bardzo zimna. Nam przeszkadzało to bardziej niż im… Po kąplieli, w nocy Maciek obudził się z gorączką… i tak zaczęła się nasza przygoda z lankijskimi lekarzami. Rano przed wyjazdem w stronę Hill Country, a dokładnie do Nuwara Elija odwiedziliśmy lekarza. Dobrze, że zabraliśmy nasz inhalator 🙂 Tak, tak! Nauczeni doświadczeniem z Sycylii, inhalator jest obowiązkową rzeczą w walizce. Choroba trwała około tygodnia, Miłosza też dotknęła. Po wizytach u trzech lekarzy w trzech różnych miejscach na Sri Lance stwierdziliśmy, że mamy w Polsce doskonałe przychodnie. Chodź koszt wizyt i antybiotyków był śmiesznie niski, około 30 pln.

Im bliżej byliśy Nuwara Elija tym bardziej zmieniał się krajobraz. Pierwsze plantacje herbaty, soczysta zieleń, która zaczęła nas otaczać  z każdej strony i Ci ludzie jakoś tak cieplej ubrani. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy wychodząc z auta w Nuwara musieliśmy szybko szukać naszych kurtek i bluz z Polski. A w nocy przykrywaliśmy się wszystkim kocami jakie były dostępne, bo w pokoju było bardzo zimno! Anthony twierdził, że pada tu 300 dni w roku. I nas również zastał tu deszcz. Udało nam się zobaczyć centrum miasta z charakterystyczną czerowną pocztą, park Victorii i Grand Hotel, który stał się następnego dnia naszą bazą do przygotowania leków dla chłopaków 😉 Można tam spokojnie przycupnąć w lobby i obsługa nie ma nic przeciwko. Nie dla architektury się tu przyjeżdza, ale dla krajobrazów i herbaty. Zwidziliśmy również fabrykę herbaty i posmakowaliśmy różnych rodzajów. W dalszą drogę w kierunku Ella mieliśmy ruszyć pociągiem słyną trasą kolejową. Jednak zamiast w pociągu wylądowalismy kolejny raz u lekarza i musielismy zrezygnować z tej przejażdzki. To jest kolejna rzecz, która wypadła nam z planów i kolejny powód, żeby wrócić na Sri Lankę. Do Ella pojechaliśmy samochodem z Anthonym.

 

W Ella zastała nas ulewa i wieczór spędzilismy w knajpce. Gdy wrócliśmy do hotelu, okazało się, że chłopcy mają tam nowe towarzystwo. Dwie córki właścicieli, które chętnie bawiły się z nimi. W Ella mieliśmy w planie wejść na Mały Szczyt Adama i do Nine Arch Bridge.  Ulewa minęła i dzień zaczął się słonecznie, więc myśleliśmy, że bez problemu uda nam się pochodzić po górach, wśród pól herbacianych. Zaczęliśmy od wycieczki na most. Droga z dwójką dzieci, kiedy jedno bardzo marudzi i cały czas bolą go nóżki jest dość wymagająca. Wspinalismy się tam około godziny. Widoki były tego warte! Jednak gdy z drugiej strony mostu zobaczliśmy czekające tuk-tuki zdecydowaliśmy się na powrót własnie jednym z nich. Ku naszemu zdziwieniu ta podróż trwała około 30 minut  i była to szalona jazda z góry … bardzo szalona. Kierowcy tuk-tuków jednak są „crazy” 🙂 Zrezygnowaliśmy z drugiej wycieczki na rzecz drzemki w pokoju. Na humor naszych dzieci podziałało to zdecydowanie lepiej i późnym popołudniem mogliśmy się zrelaksować w jednej z knajpek. Chociaż przyznam, że miejscówki w Ella są jednak bardziej dla ludzi bez dzieci…

Kończyła się powoli nasza wycieczka z Anthony’m. Ostatnim przystankiem zanim dotrzemy do rajskich plaż była Tissamaharama, skąd ruszyliśmy na popołudniowe safari do Parku Narodowego Yala. Zastnawialiśmy się nad opcją całodziennego safari, ale takie 4h popołudniowe okazało się idealnym wyborem dla nas. Nie udało nam się zobaczyć lamparta, choć ponoć nie jest to trudne tutaj (pech) ale były słonie, małpy, różnego rodzaju ptaki, krokodyle, bawoły i niedźwiedź! Czarny niedźwiedź – i podobno wcale nie jest łatwo go tu spotkać, a nam się trafił! I to przechadzał się przy samym aucie. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, że na Sri Lance żyją niedźwiedzie. Jakoś tak nie pasowały nam do tego gorącego klimatu. Jest tu sporo turystów i jak wjeżdza się do parku wydaje się, że będziemy jechać w korku jeep’ów. Jednak park jest ogromny i przez większość czasu byliśmy jedynym autem, czasem mieliśmy towarzysto dwóch, trzech innych. Dopiero na postoju przy oceanie znów widać jak wielu jest tu turystów. Nie dziwi to jednak. Park sam w sobie jest piękny. Nawet jeśli nie zobaczymy akurat lamparta, to krajobrazy są warte bycia tu. Naprawdę polecamy!

 

Z Yala udaliśmy się na południowe i zachodnie plaże Sri Lanki. Po drodze zwiedzając Galle.

 

Brak komentarzy

Zostaw komentarz